fotorelacja

Skoki śmierci

Byłem tak podniecony na wyjazd do Meksyku, że chciałem zabrać walizkę sprzętu fotograficznego.
Na dzień przed wyjazdem spotkałem się jeszcze z Jackiem Porembą, który na domiar złego zaproponował, że pożyczy mi swojego wysłużonego Contaxa G2 – w porównaniu z moimi aparatami jest małym i super poręcznym dalmierzem. Jeszcze bardziej zajarany zdecydowałem, że zabieram tylko Contaxa i małą poręczną cyfrę. W sumie 18 filmów (z czego zrobiłem 7 i pół), a wśród nich prezent od Poremby – przeterminowany pozytyw Kodaka Ektachrom E100, który przestał być produkowany kilkanaście lat temu.

Czekając na skoki, z których słynie Acapulco – nie miałem świadomości, że „zdobędę” tego dnia dwie rzeczy.

PRZEPISY

#003 Żur „Solcowy” z Przepisów i opowieści

Wywar składniki:

  • 1 kg wędzonych kości wieprzowych
  • 2 pęczki włoszczyzny
  • 3 cebule
  • 1/2 główki czosnku
  • kilka suszonych borowików
  • 1 łyżka ziaren czarnego pieprzu
  • 1 łyżka ziaren ziela angielskiego
  • 1/2 garści świeżych liści laurowych lub garść suszonych

Dodatki

PRZEPISY

Żur #001

Jeden z wielu moich „Żurów”

Przepisów na dobry żur jest nieskończenie wiele jak przepisów na dobry sex?

Ale zaraz, zaraz „przepis na dobry sex”?! – przecież to powinno się czuć i dać się ponieść intuicji, a nie klepać wedle przepisu… Tak też jest z żurem, choć wiedzy, inspiracji, dobrych pomysłów nigdy za wiele!

Od tej chwili opublikuje kilka moich, różnych przepisów, na zakwasy, żury, dziwne białe barszcze z różnych okresów- właściwie wszystko co znajdę

BLOG, PRZEPISY

Żur z chałki/ „mój żydowski żur

Żur z zakwasu z chałki pierwszy raz podałem w Solcu44 wiele lat temu. Następnie szerszą publikę miał na urodzinach Barbara Kirshenblatt-Gimblett, które odbyły się w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN

Następnie na festiwalu Tish organizowanym przez Magdalenę Maślak, w pierwszej jego edycji k drugiej gdzie kolację wydawałem z Gefilterią i Kasią Federowicz, która dobierała alkohole do dań.

„ŻUR- na zakwasie z chałki/ kaczka- skwarki/ borowiki/ majeranek
Pairing: Vestal single potato

SHORT

SHORT #015 Nowak wraca?

Ostatnio mój kolega niemieszkający w Polsce zapytał, czy są jeszcze jacyś krytycy kulinarni piszący do gazet? Odpowiedziałem, że jako ostatni robił to Maciej Nowak. 

Można było się z nim zgadzać lub nie zgadzać. Można było się go bać lub nie bać. Lubić bądź nie pałać do niego żadną sympatią, ale jedno było pewne – w każdy piątek, od bodajże 2006 roku, można było przeczytać w „Co jest grane?” recenzję kulinarną napisaną świetnym piórem. I wiecie co? „Pełną Gębą” Nowaka powraca po pięciu latach przerwy! Jak zapowiada sam autor na swoim IG, już wkrótce będziecie mogli go przeczytać w gazecie Stołecznej. 

Skąd tyle emocji?

Bo Nowak proszę Państwa to jest Postać! Barokowy, rubaszny birbant, wpadający do knajpy bez zapowiedzi, bez rezerwacji, ni stąd ni zowąd, najczęściej ze swoją (zazwyczaj bardzo liczną) świtą. Zamawia całą kartę – od góry do dołu. Bawi się długo lub, co jest gorsze, wychodzi przed końcem posiłku. 

Dlaczego się cieszę? 

Wiem, że mamy w Polsce wiele uznanych krytyczek i krytyków kulinarnych, którzy prowadzą blogi, współpracują z gazetami i jeżdżą po świecie. Zgadza się, ale Nowak to Nowak – ma swój styl, jego oceny są subiektywne, czego się nie wstydzi, a Warszawę zna od podszewki. Jestem bardzo ciekaw, jak Nowak sobie dziś poradzi i czy będzie miał taki zasięg, jak kiedyś. Ja na pewno mu tego życzę. Nie pytam, czy wizyty będą tak huczne i spektakularne jak kiedyś, bo wiem, że Wszyscy już dorośliśmy i jesteśmy grzeczni 😉 
Kiedy lata temu wróciłem do Warszawy, przez pół roku nie mogłem się go doprosić o recenzję Nowego Wspaniałego Światu, co tłumaczył zbyt bliską relacją z Krytyką Polityczną. Usłyszałem wtedy, że moja kuchnia mogłaby być lepsza, ale najważniejsze, że szef kuchni jest przystojny… Cóż – wrzucam tu archiwalne recenzję Macieja Nowaka z początków Solca 44 i Lokalu Bistro.
Mam nadzieję, że do szybkiego zobaczenia we Franku Panie Macieju!

Maciej Nowak o Solec 44: „Oprócz oddania się bezkrwawemu hazardowi można też tu zjeść. I to nie byle jak!”
https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,10781123,knajpa-na-solcu-bezkrwawy-hazard-i-dobre-jedzenie.html

I o L.B: ” Lokal. Bistro – prosto, najlepiej” „Jeździ człowiek po antypodach, szuka szczęścia i emocji w dalekich krainach, przeżuwa w skupieniu egzotyczne przysmaki a tymczasem to, co najważniejsze znajduje na własnej miedzy.”

SHORT

SHORT #013 „Kiełbasa Curry”

Opowiada Aleksander Baron

Przez większość życia byłem przekonany o tym, że geniusz inżynierii niemieckiej wmieszał, scalił, połączył mięso z mieszanką przypraw! Powiem Wam, że jest inaczej! …co zapewne wszyscy dobrze wiecie.
SHORT

SHORT #012 „O co chodzi z tym Polskim Choripanem?”

Otóż historia zaczyna się rok temu w Buenos Aires. Dokładnie rok i trzy dni temu!

Tam, podczas mojej podróży poznałem Choripána. W Argentynie, podobnie jak w Urugwaju, Chille, czy Peru, choripán to nazwa bardzo popularnej kanapki – nie kiełbasy! To najpopularniejsze danie ulicznej oferty gastronomicznej składa się: z kiełbasy – chorizo – zazwyczaj przeciętej wzdłuż i tak grillowanej, zrumienionej bułki – chrupiącej – przynajmniej w założeniu, i sosu chmichurri, który gość nakłada sobie sam tyle ile lubi.
SHORT

Short #011 Dwadzieścia lat po pluskwie!

Pluskwa milenijna i hot dogi

Kończy się rok, kończy się dekada i przypomina mi się cała historia związana z pluskwą milenijną – kogo jeszcze nie było na świecie albo był mały, ten nie pamięta. Rzekoma pluskwa miała na przełomie 1999 i 2000 spowodować awarię komputerów, które były stworzone tak, że zapisywały rok tylko dwiema ostatnimi cyframi. Miało to wywołać chaos, czasami wróżono w związku z tym nieuchronną apokalipsę.
Ofiarą „pluskwy” miały paść systemy, banki, elektrownie miały wybuchać, a samoloty spadać. De facto nie wiele się stało. Na pewno nic strasznego, jedynie na chwilę zatrzymała się Pakistańska giełda, w Japonii w elektrowni jądrowej uruchomił się alarm, A w jednym z australijskich banków ludzie nie mieli dostępu do swoich pieniędzy. Natomiast w Danii pierwsze urodzone dziecko zostało zarejestrowane przez system jako stulatek. Jedynymi prawdziwymi ofiarami Y2K było kilka matek z Sheffield w Wielkiej Brytanii, ponieważ w wyniku błędnej informacji o nieprawidłowo rozwijających się płodach, kilka kobiet dokonało aborcji.

1 Stycznia 2000 roku, wracając popołudniu z sylwestrowej imprezy, spotkałem na dworcu brata.

Nasze doświadczenie pluskwy jedynie to bilety, które kupiliśmy wracając po sylwestrowej nocy do domu – a wtedy mieszkaliśmy w Legionowie, a nawet jeszcze dalej… ponieważ wysiadaliśmy na „Legionowo Przystanek”, po czym szliśmy dwa kilometry od „dworca” lasem. I wiecie co? Wtedy też był smog i to jaki! Ostatnio z Konradem wspominaliśmy czarny śnieg i „mgłę” taką, że ledwo było widać światło, które dawały latarnie – a tych po drodze było zaledwie kilka.

Z stołecznej szkoły do Legionowa jeździliśmy z rodzicami, którzy wracali z pracy samochodem. Alternatywą była podróż pociągiem z Dworca Gdańskiego. Pierwszy wariant podróży był wygodny, lecz w określonej godzinie, która nie zawsze pasowała nam – nastolatkom. Posiadał też drugą dużą wadę – trzeba było opowiedzieć codziennie na pytanie – „jak było w szkole?”, w taki sposób by uniknąć rozmowy o ocenach.
Podróż pociągiem gwarantowała za to masę przygód i ryzyka przełomu lat 90 i 2000. W pociągach znaczna część pasażerów piła i paliła – nikt na to nie zwracał uwagi. Zawsze śmierdziało. Często nie było w przedziałach półek – bo zostały ukradzione, którejś nocy na bocznicy. Co do tych nocy – wtedy też odwiedzałem regularnie kolejowe bocznice – bynajmniej by kraść. Za pomocą farb nanosiłem swoje „imię” na pomarańczowe blachy pociągów. Kiedy spotykaliśmy przypadkiem tych, którzy pod osłoną księżyca rozkręcali kolejowe składy na aluminium – rzekome półki- wtedy wiedzieliśmy, że jesteśmy bezpieczni. Oni mieli to „dogadane”.

Zdjęcie z rodzinnego albumu Babci Teresy podpisane ” Aleksander- „graficiarz” 1999 rok

Największą dumą było wracać do domu pomalowanym przez siebie pociągiem. Co dzień w podróży można było spotkać niedobitki skinheadów, co prawda ich reprezentacja była mniej liczna, niż w pierwszej połowie lat ’90. Natomiast zjawisko określane „dresiarstwem” było tak popularne, że aż trudne do ujęcia w jakieś ramy. Raz próbowano mnie wyrzucić z jadącego pociągu. Ktoś się za mną wstawił. Na co dzień nosiłem ze sobą nóż, flamaster, kartę telefoniczną, i komórkę- Motorolę Manhattan MD1-1D11- zdecydowanie łatwiej było ją ukryć w plecaku niż gdziekolwiek indziej.
Zdarzyło się kilka razy, że przez okna jadącego pociągu wlatywały cegłówki. Nie zapomnę nigdy biegnącego konduktora przez przedziały krzyczącego by wszyscy padli pod okna i chronili głowy. Jedna dziewczynka straciła życie. Nie wiem czy winnych ujęto. Wykrywalność była niska.

Zanim wsiadło się do pociągu zazwyczaj trzeba było na niego poczekać. W wieku 16- 17 lat człowiek jest nieprzerwanie głodny. Za drobne wygrzebane z kierman, czy z dna plecaka, można było kupić w sklepiku sezamki. Kosztowały 38 groszy. Na dworcu można było też nabyć zapiekanki, hamburgery i hot-dogi. Te ostatnie były wtedy moim zdaniem „najlepsze”.

Dworzec miał zawsze te same stałe: szarość, odór i mieszkańców. A wśród nich starszą Panią, która robiła wszystko by obrzydzić mi wymarzonego hot-doga. Przysiadała się do mnie, obok i tłumaczyła z czego zrobione są parówki. Mówiła z wyraźnym obrzydzeniem, że parówki robi się z mielonych wymion, śledziony i mózgów, a wszystko po to by przejąć moje jedzenie! Nie wiedziała jeszcze, z kim ma do czynienia! Nigdy nie zrezygnowałem ze swojej spuchniętej parówy w zapychającej bułce.

peace2: Forin, Harte, Mrcl, Mers, Reb, Wyrok123, Ax/Vhs

„Dwadzieścia lat…” chciałoby się zacytować Paktofonikę ale może wydać się to patetyczne

Okładka Times z 18. Stycznia 1999
SHORT

Czy Marco Pierre W. dał dupy?

Kończy się rok, kończy się kolejne dziesięciolecie- postanowiłem zajrzeć do swoich pierwszych publikacji i zobaczyć czy wytrzymały próbę czasu. Oceńcie sami.

 „Czy Marco Pierre W. dał dupy?”

ALEKSANDER BARON
9 LISTOPADA 2011

To tylko łagodna wersja tego, co można usłyszeć po kuchniach. Pisze się o tym nawet w postach Facebooku. Pewnie jesteście ciekawi komu daje? Jeżeli w ogóle daje – to daje wielkiemu koncernowi, który na całym świecie rządzi w dziedzinie półproduktów w kuchniach – kuchniach olbrzymach – cateringowych molochach, w których królują „drogi na skróty” w postaci kubłów z pastami. Z tych mazi powstają rosoły, zupy, sosy do mięs i makaronów, sosy do deserów. Uwierzcie mi – widziałem to na własne oczy – „gotowe” można kupić już wszystko. W jednej z tysięcy kuchni brytyjskiego imperium słyszałem dokładnie to samo, co słyszy się tu w mojej maluczkiej – „Marco Pierre W. dał dupy”. Mogę chyba mówić, że zaobserwowałem cały proces „oddawania się” króla. A i owszem – króla! Bo Marco Pierre W. jest nim niezaprzeczalnie. Tym większy to mezalians. 

Przyjrzyjmy się pokrótce jego sylwetce – to chef z drugiego pokolenia, wychowany w industrialnym Leeds, w wielodzietnej rodzinie. Nie przelewało im się. Marco, porzuciwszy szkołę, zaczyna praktyki w kuchni. Pnie się szybko do góry. Chce. Ma  podstawowy czynnik sukcesu – determinację!

W 1987 otwiera pierwszą restaurację. W tym samym roku dostaje gwiazdkę Michelin, rok później drugą. Zaczyna wielką kolekcję gwiazdek, którą kończy w 1999 wypinając się w stronę Michelin Guide słowami: „Oceniali mnie ludzie o wiedzy mniejszej niż moja, więc ile w rzeczywistości warte były te oceny? Zbyt wielką wagę przykładałem do opinii kontrolerów Michelin i w ten sposób pomniejszałem sam siebie. Miałem do wyboru trzy drogi: mogłem być więźniem swojego świata i dalej pracować sześć dni w tygodniu; mógłbym żyć w zakłamaniu, narzucać wysokie ceny i nawet nie stawać przy piecu; albo mogłem zwrócić gwiazdki, spędzać czas z moimi dziećmi i wymyślić się na nowo.” (przełożył Łukasz Zaremba) W efekcie Marco Pierre W. przestaje gotować. 

Jest nauczycielem Gordona R., Hestona B. … Słynie z kontrowersji – kiedy jego francuscy odpowiednicy chowają się przed samymi sobą z paleniem papierosów, on się z nimi afiszuje.  Serwuje wykwintne danie używając ketchupu Heinza. Buduje wokół siebie legendę. Dziś widzimy jak zachwala kostkę rosołową rozprowadzając ją na mięsie!  

Czy to tak dziwi? Czy nie jest konsekwencją buntu i buntu i skłonności do „przekrętu”, drwiny z innych kucharzy, gości i w końcu z nas też? Czy właśnie nie o nim czytacie tekst? Niewątpliwie jest to więc sposób na sławę. 

Pójdę tropem prostytucji – chodzi zapewne o pieniądze. Ile? Tego nie wiem, ale sądząc po rozmiarze zjawiska – reklama pokazała się na kilku kontynentach – płacą mu dobrze. Niejaki Anthony B. – nie lada rozrabiaka, kucharz i gwiazda telewizji nie raz przytacza puentę dowcipu „Ustaliliśmy, że jesteś kurwą. Teraz ustalmy ile bierzesz.” Nikogo nie chcę bronić. Stwierdzam fakt – mam prawo, bo wiele doświadczyłem – Ci ludzie ciężko pracowali przez lata przy garach, przez lata pot codziennie lał się im nogawkami do skarpet i żaden z nich nie pomyślał, że będzie miał możliwości zarabiania w ten sposób. Sposób łatwy i szybki. 

Wielu z nas może mówić o honorze, godności. Jest taki wiersz Pani Wisławy S. – niestety pamiętam tylko przesłanie i to, że mówiłem o tym w podstawówce. Nie możemy oceniać ludzi, którzy znaleźli się w sytuacjach, w których my się nigdy nie znaleźliśmy.

* tekst powstał dla Zwierciadła