
Trzy lata temu miała miejsce premiera książki ” Suwała, Baron i inni – przepisy i opowieści”… Trzy lata temu!
Od razu mam ochotę napisać — czas zapierdala nieubłaganie — ale tak mógłbym zaczynać każdy swój tekst, bo prawie każdy, przynajmniej po części, dotyczy przeszłości.
Przyznam, że nie lubię już świąt. Kojarzą mi się ze stresem, pośpiechem i zmęczeniem. Mój stan w tym okresie najlepiej opisze sytuacja sprzed roku, kiedy przy wigilijnym stole zasnęły dwie osoby: mój 92 letni Dziadek i ja.
W mojej rodzinie mamy jedną tradycję, pochodzącą jeszcze z domu mojej Babci. Jaworscy, bo tak brzmiało jej rodowe nazwisko, od pokoleń jedli ciasto, z grubo ukrojonym masłem i szynką popijając kakao. Babci już z nami nie ma, ale tradycja została. Dziś Brat wyrobił dzielnie ciasto, a ja ogarnąłem szynkę, dobre masło też będzie… największy problem jest ze zdobyciem kakao, bo większość jest gówno warta.
Wesołych świąt- odpocznijcie jak możecie, bez nerwów, całego tego szaleństwa z prezentami, choinkami, jedzeniem, oby rodzinny rozpierdol był jak najmniejszy.

Poniżej tekst, który nie znalazł się w „Przepisach i opowieściach”, a w nim przepis na wspomniane ciasto.
„Drożdżowe ciasto z grubo ukrojonym masłem, szynką i kakao.
Jeżeli mnie zapytać co jest dla mnie smakiem świąt odpowiem, że właśnie to połączanie.
Dopiero w następnej kolejności wyminę karpia po żydowsku- choć bez którego świąt sobie też nie wyobrażam.
Połączenie jest mi znane od zawsze i jadane w moim domu, domu rodziców i dziadków i ponoć- o czym
nie miałem się okazji przekonać- pradziadków. Można więc mówić o rodzinnej świeckiej świątecznej tradycji. Tak właśnie wygląda śniadanie zarówno w 1 i 2. dzień świąt w grudniu jak i dni wielkanocne.
Wygląda nie oficjalnie rzecz jasna, przed tym aż się wszyscy zjada, a stół będzie zastawiony. W przeciwnym razie syto wypchane półmiski, będą bardzo wybrakowane- to też jedna ze świątecznych rozrywek z dzieciństwa. Rzeczy podjadane, a szczególnie w konspiracji z bratem, bądź tatą lub dziadkiem smakują najlepiej.
Ciasto musi być bogate w rodzynki i skórkę pomarańczową, babcia dodaje jeszcze anżelikę.- w domu mówi się na to makagigi Anżelika to kandyzowany korzeń arcydzięgla litworu, bogaty w eteryczny olejek arcydzięglowy. Kiedyś popularny ze względu na częste zastosowanie w aromatyzowaniu wódek i likierów.
Musi być grubo ukrojone, z bardzo grubym, dosłownie plastrem zimnego masła.Szynka winna być soczysta, tłusta i dobrze, aromatycznie uwędzona.
Kakao – jak dla mnie nie słodkie i na wodzie nie na mleku, ale to jest moje indywidualne podejście do kakao.
Wynika z mojej nieumiejętności przyjmowania przez organizm laktozy.
Nie ma mowy o słabym kakao. 1/4 kubka kakao to minimum.
Swoją drogą po dwóch, trzech takich kubkach można zrozumieć dlaczego kakao jest na liście używek. Ciężko pozbyć się bezwarunkowego uśmiechu, a i poziom zadowolenia wzrasta odpowiednio.
Serwując taki zestaw w karcie menu Solca44 pokusiliśmy się o użycie wędzonego masła i lekko przypalonej cebuli cukrowej.
A przepis wysłała właśnie SMS’em moja Babcia- Teresa Baron – co roku ciasto dzielnie i niezłomnie wyrabia mój brat- Konrad.”
1kg mąki
5- 6 jaj- w zależności od wielkości
100g masła
100g oleju rzepakowego
120g drożdży
200g rodzynek
100g skórki pomarańczowej
100g anżeliki
szczypta soli
Wszystkie składniki muszą być tej samej temperaturze. Podgrzej mleko z łyżką cukru i dodaj drożdże żeby podrosły.
Z żółtek i cukru zrób kogel mogel. Drożdże w tym czasie rosną.
Mąkę przesiej i zrób dołek.
Jak drożdże zaczną wychodzić z naczynia wlej je w dołek w mące. Rozpuść masła z olejem i pozostaw do przestygnięcia. Podgrzej mleko i odstaw. Sparz wrzątkiem rodzynki tak by nasiąkły. Odstaw by ostygły.
Na mąkę z drożdżami wylej kogel mogel, opłucz naczynie ciepłym mlekiem. Zacznij wyrabiać. ( Babcia mówi- nie wolno się śpieszyć, wszystko musi zrobić się w swoim czasie- co nagle to po diable) Wyrabiaj aż uzyskasz jednolita masę dolej tłuszczu- wcale nie po kropli jak wszyscy piszą- babcia leje „garściami”- babcia mówi, że jej ojciec lał po kropli- ale teraz nikt nie mam na to czasu.
Jak już wszystko połączysz, łapiesz ręką powietrze i wciskasz w ciasto. Dodaj makagigi, a później ubitą pianę. Pamiętaj- białka nie zaczynasz ubijać póki ciasto nie jest gotowe- robisz to w ostatniej chwili.
Wymieszaj. Przykryj materiałem i odstaw w ciepłe miejsce. Jak zacznie wyrastać to trzeba kłóć drewnianym szpikulcem albo klepać. Babcia mówi że klepać tak jak dziadka. Czynność powtórz trzy razy. Następnie włóż do wysmarowanych masłem foremek.
Tylko połowę foremki i ustawia się w ciepłym miejscu- nawet na piecyku. Ciasto powinno urosnąć tak żeby wylewało się z foremek. Piekarnik rozgrzej do temperatury 200″C a piec w 180’C. Babcia wspomina, dodając jeszcze przez telefon, „że warto piec z termoobiegiem”.
Piecz od 35 do 45 minut. Gdyby ciasto się zbyt rumieniło- koniecznie przykryj folią aluminiową.”
http://www.igorhaloszka.com/zoni
i jeszcze link do strony Igora Haloszki, z którym współpracuje od wielu lat. Który jest autorem zdjęć wspomnianej książki.
Igor nie dość, że jest świetnym fotografem to jest w stanie zawsze mnie rozśmieszyć- niestety, dosłownie w każdej sytuacji.
W tym roku Wydawnictwo Dwie Siostry dogadało się z niemieckim Wydawnictwem BusseCollection dzięki czemu wyszła nasz książka „przepisy i opowieści” pod dźwięcznym i co najmniej dwuznacznym tytułem „Fünf Männer aus der Küche”
https://www.bussecollection.de/shop/geschenkbuch/fuenf-maenner-aus-der-kueche/

I na koniec
– w barze Zoni (który Wam polecam – zbliżamy się do 200 etykiet wódek !) pracuje bardzo zdolny, młody barman Dima Jaworski – okazuje się, że jest duża szansa na pokrewieństwo. Świat jest mały.